sobota, 1 listopada 2014

MQ na koniec zwiedzania Wiednia

Wczorajsze przedpołudnie w Wiedniu postanowiliśmy spędzić w Museums Quarter, czyli kwartale w którym znajdują się muzea w Wiedniu. Nasz hotel był usytuowany bardzo blisko więc po śniadaniu udaliśmy się tam spacerkiem.

Na zakupionym bilecie, mieliśmy trzy muzea i jako pierwsze odwiedziliśmy muzeum Leopolda, zawierające zbiory głównie malarstwa i rzeźby w większości zgromadzone przez Rudolfa Leopolda, którego imieniem nazwano samo muzeum i któremu poświęcono jedno z pomieszczeń w dolnej części muzeum.



Zaspokajanie naszego głodu sztuki rozpoczęliśmy od wystaw poświęconych secesji.






Zainteresował mnie ten obraz Gustava Klimta. Zdjęcie książki przedstawia oryginalny obraz, który następnie sam autor, z niewiadomych powodów, po paru latach przemalował. 


Tak wygląda obraz dziś.


W muzeum jest też odtworzone samo atelier artysty, z dokładnością co do jednej kosteczki na stojącym w kącie szkielecie :-) 


Były też ciekawe grafiki, zawieszone przy oknie, z którego widać było orgyginał.


Dalej przeszliśmy do części, w której zgromadzone były meble z okresu secesji wiedeńskiej. 


Nie obraziłabym się za taki fotel J


 Samo muzeum jest bardzo ciekawie zaprojektowane, z wielu miejsc widać sąsiednie sale, jeśli nie przez duże szyby w ścianach to przez otwory w podłodze, jak np. tu.



 

Ile potrzeba pracy i talentu żeby z kilku plam farby umieć odtworzyć np. dłoń.



Dwa poziomy niżej oglądamy wystawę kubizmu. Rzeźby są niesamowite.



 W jednej z sal były wyświetlane zdjęcia artystów podczas pracy, przy czym projektor wyświetlał przez chwilę obraz w jednej części na podłodze a za chwilę w innej.



Na najniższym poziomie, jako ostatnią oglądamy wystawę dzieł Alberto Giacometti.



Po obejrzeniu wszystkiego co się dało w muzeum Leopolda przechodzimy do muzeum sztuki nowoczesnej MUMOK. Dziś jest wystawa Cosimy von Bonin. 


Przyznam się bez bicia, ja zazwyczaj nie potrafię zrozumieć tego rodzaju twórczości ale ta wystawa trochę mnie i rozbawiła i zadziwiła. Na pewno daje duże pole do własnej interpretacji.

Była na przykład sala z gigantycznymi meblami, gdzie można było poczuć się małym a gdy weszłam pod ten taboret otoczyła mnie muzyka. Głośniczki były zamontowane w środku.


Kraby uciekły z klatki wprost na deskorolki J Cosima często używa maskotek w swojej twórczości. Sama je szyje.


Maskotkami artystki są również zagospodarowane przejścia między klatkami schodowymi w MUMOKu.


Tu można sobie samemu napisać historyjkę. Na podeście są umieszczone jedynie końcówki nóżek od stołu, komody, paru stołków oraz… cztery damskie pantofle. Dlaczego cztery? Jeżeli po dorysowaniu reszty mielibyśmy zobaczyć czteronogiego potwora to może lepiej że widzimy tylko sam dół? Można tak stać i myśleć w kółko J


 

Wokół padniętego króliczka wisiały takie jakby lampy. Muzykę która wydobywała się ze środka słychać było tylko gdy weszło się bezpośrednio pod klosz. A może dopiero wtedy się włączała? Zadając sobie to pytanie kilkakrotnie weszłam i wyszłam spod klosza. To trochę jak z tym światłem w lodówce, ty kombinujesz a Cosima się śmieje J


MUMOK też jest ciekawie urządzony.


To było fajne. Tkanina narzucona na wybrzuszenia, imitowała jakby mapę izometryczną. Zastanowiło mnie czy materiał jest elastyczny czy został utkany z uwzględnieniem wybrzuszeń, ponieważ boki tkaniny nie ściągały się, tak jak dzieje się gdy narzucimy koc na coś wypukłego.



Na koniec zajrzeliśmy do Kunsthalle, gdzie w tych dniach była wystawa o tematyce niebieskiej. Zebrane eksponaty oscylowały wokół koloru niebieskiego i jego odcieni. Tu się zawiedliśmy, bo nie było to zbyt ciekawe i w sumie nie dziwiło, że w ogóle nie było zwiedzających poza nami.
 




Wracamy do hotelu, jeszcze kilka fotek pięknych, głównie secesyjnych kamienic. 






Po południu ruszamy do Berlina. Na lotnisku w Wiedniu można wypocząć na takich kanapach, można się nawet położyć i wygodnie doczekać lotu.


Dziś lecieliśmy z Germanwings i był to całkiem śmiechowy lot. Chyba załoga była już po całym dniu latania bo jak stewardzi przedstawiali tradycyjną gadkę o wyjściach awaryjnych itd., to ten który mówił, kilka razy się pomylił, przejęzyczył i cały samolot leżał ze śmiechu, łącznie z załogą, która też śmiała się na głos i nie mogła dokończyć machania maskami tlenowymi. Z pokazywania działania kamizelek zrezygnowali już zupełnie ;-)
Zdjęcia poniżej już po wylądowaniu w Berlinie. 




Dotarliśmy do Berlina po ósmej wieczorem, zanim dotarliśmy do hotelu, była prawie 10ta i po dwóch piwkach w hotelowej restauracji padliśmy spać :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz