poniedziałek, 3 listopada 2014

Buda i Pest czyli Budapeszt po raz pierwszy.

Z lotniska w Budapeszcie do centrum miasta trzeba przemieścić się autobusem+metrem. Ale nie ma z tym najmniejszego problemu bo już na lotnisku, w informacji turystycznej kupujemy Budapest Card (przejazdy i wejścia do muzeów) oraz dowiadujemy się wszystkiego czego potrzebujemy żeby dostać się do centrum gdzie znajduje się nasz hotel. Metro ma w Budapeszcie cztery (!!!) linie i z okolic lotniska dojeżdżamy niebieską:



Wysiadamy w centrum i szorujemy do hotelu, rozpakować się i na obiad.


Trzeba jeszcze tylko wypłacić ichniejsze pieniądze, czyli forinty, które mają wysokie nominały i mamy wrażenie, że jakoś tak strasznie dużo jest tej forsy.


Dziś dotarliśmy tak głodni, że obiad zjedliśmy na deptaku, jak turyści, w pierwszej lepszej knajpce. Zupa gulaszowa była przepyszna :-)


Wczoraj przylecieliśmy a dziś rano ruszyliśmy na zwiedzanie. Nasz hotel City Hotel Matyas znajduje się w zabytkowym budynku tuż nad Dunajem. Dojście z klatki schodowej do pokoju to taki balkonik wokół wewnętrznej osi budynku :-)


Jest też klaustrofobiczna winda.



Spacerkiem przez miasto, kierujemy się na zamek Buda. 




Kawałeczek podjeżdżamy czerwoną linią metra, która jest najgłębiej położoną linią metra w Budapeszcie. Na peron zjeżdżamy bardzo długimi i stromymi schodami. Są one ponadto bardzo szybkie, dużo szybsze niż nasze Warszawskie! Zdecydowanie trzeba się skupić, nie ma mowy o tym żeby się np. rozmarzyć i zamyślonym krokiem na nie wejść:-)



Z brzegu Dunaju widać zamek Buda, jest ogromny. Chyba nawet większy niż pałac w Wiedniu.



Wzdłuż brzegów rzeki, zarówno po jednej jak i po drugiej stronie można dogodnie przemieścić się tramwajem. My korzystamy bardziej z ciekawości bo jesteśmy już niedaleko. 


Wysiadamy z tramwaju tuż przy moście Łańcuchowym, całkowicie odbudowanym w sto lat po jego zbudowaniu czyli w 1949 r.


 Mieliśmy nadzieję wjechać na górę kolejką ale niestety w tym tygodniu przechodzi ona remont. Co za pech :-)



Idziemy więc pod górę piechotką.



Na górze przynajmniej mieliśmy szczęście. Akurat była zmiana warty. Wszyscy żołnierze byli w okularach przeciwsłonecznych. Dla nas zabawnie brzmiały komendy dowódcy wykrzykiwane w języku, którego kompletnie nierozumiemy :-) Węgierski jest niepodobny do niczego co jest nam znane ale to zwiększa egzotykę wycieczki :-)









Przy zamku można się spróbować ze strzelania z łuku :-)


Na zamek musimy wrócić jutro, bo Galeria Narodowa i Muzeum Historyczne, które się tu znajdują były dziś zamknięte. Ech, poniedziałek!





Przespacerowaliśmy się za to po całym Wzgórzu Zamkowym.






Kościół Macieja.










Po spacerku po tej części miasta postanowiliśmy odwiedzić Szpital w Skale. Jest to absolutnie fascynujące miejsce i polecam je każdemu kto przyjeżdża do Budapesztu. Nie można było niestety robić zdjęć, mam więc tylko fotografię schodków prowadzących do szpitala oraz samego wejścia do niego. Oficjalne zdjęcie zrobione przez panią przewodnik będzie dostępne za kilka dni na stronie obiektu: http://www.sziklakorhaz.eu/en.



Szpital w Skale, czyli Sziklakorhaz był szpitalem w wykutej skale właśnie wewnątrz Wzgórza Zamkowego. W czasie II Wojny Światowej, szpital przygotowany pierwotnie dla 60 pacjentów przyjmował do 600 - 700. Po wojnie, w obliczu zagrożenia wojną atomową, został rozbudowany o schron atomowy. Zwiedzanie go to godzinna wycieczka i jednocześnie duża dawka historii Węgier. Wnętrza są w takim kształcie w jakim były w czasie wojny: odtworzone są sale operacyjne, sale szpitalne, pokoje badań, toalety i wszystkie te pomieszczenia są zainscenizowane autentycznymi przedmiotami z wyposażenia ówczesnego szpitala. Jest tam wszystko: krzesła, stoły, łóżka, strzykawki, nożyce, lampy operacyjne, nawet kibelki z oryginalnymi deskami. Przenieść się w czasie pomagają woskowe figury odtwarzające sceny opatrywania rannych żołnierzy, lekarzy i pielęgniarek. O wszystkim opowiada pani przewodnik. Przeżycie jest niesamowite. Dodatkowo, w schronie nadal działa dawny system napowietrzania. Nigdy go nie zamieniono na nowoczesną klimatyzację, nie było takiej potrzeby. Specyficzny zapach piwnicy wwierca się więc w nos i pozostaje w nim jeszcze trochę po wyjściu. Naprawdę niezapomniane przeżycie i wspaniała wycieczka, polecam każdemu!



Po tym już do końca dnia łaziliśmy po mieście.





Trochę pojedliśmy na ryneczku.




Po zjedzeniu pożywnego szaszłyka zachciało mi się czegoś słodkiego i moją uwagę zwróciło to. Są to tzw. Sękacze z Siedmiogrodu. Pani w budce nawijała ciasto na taki wałek i podawała panu który piekł je bezpośrednio nad rozgrzanymi węgielkami. Pan który to przygotowywał, od czasu do czasu wrzucał na węgle odrobinę cukru waniliowego.



Samo pieczenie trwało może kilka minut. Później pan zsunął mi sękacza do torebeczki. Usiedliśmy na skwerku i zajadaliśmy się. Sękacz wysnuwał się z torebki rozdzielając się do postaci słodkiego paska ciasta. Zapewniam Was że był pyszny i jeszcze cieplutki. 


Zbliżał się wieczór a my dalej włóczyliśmy się po mieście. Budapeszt bardzo nam się spodobał. Zresztą chyba wyglądaliśmy na miejscowych, bo w którymś momencie jakaś pani podeszła do mnie i zagadnęła kilkoma zdaniami w ichniejszym narzeczu. Wysłuchałam jej grzecznie po czym uprzejmie w jęz ang. odpowiedziałam, że nie mówię po węgiersku :-) Ona pewnie nie mówiła z kolei po angielsku więc mogłam to też powiedzieć po polsku :-) W każdym razie machnęła ręką i poszła w swoją drogę ;-)


Utca to ulica, jednego słowa już się nauczyliśmy. 








Gdy zaczęło się ściemniać, zrobiliśmy się głodni. Koleżanka polecała restaurację Pesti Diszno. Pora była ją odnaleźć. Restaurację oczywiście.


Dojechaliśmy metrem do stacji Opera, znajdującej się jak nazwa wskazuje przy budynku Opery ;-)



A stamtąd już tylko kilka kroków do Pesti Diszno Bisztro :-)


Jedzenie faktycznie było pyszne, zupa gulaszowa po mojej stronie stołu i gulasz z kluseczkami u Łukasza. 


Restauracja bardzo ładna, zdecydowanie zasługiwała na fotkę.


2 komentarze:

  1. ło matko:) normalnie tego Budapesztu Wam najbardziej zazdroszczę:) jakoś do tego miasta mam ogromny sentyment:) no i ten język węgierski który mnie rozwalał strasznie bo właśnie taki niepodobny do niczego:) mega:D Bawcie sie dobrze i pozdrowienia:)
    -Monika M ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, nam też Budapeszt bardzo się podoba, nie dość że miasto piękne to jeszcze świetnie skomunikowane. A ten język jest rozwalający, człowiek nie ma najmniejszego pojęcia co oni mówią :-)
    pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń