środa, 5 listopada 2014

Załoga życzy miłego pobytu w Warszawie :-)

Dziś będzie krótko bo dziś jest dzień powrotu do kraju. Czujemy się tak jakby nie było nas rok :-) Rzym wydaje się być rok temu i mam wrażenie, że w ogóle go nie pamiętam :-)
Samolot mamy po południu, więc po śniadaniu spacerujemy jeszcze po Budapeszcie.


W końcu wtaczamy się do metra na stacji Ferenciek tere i jedziemy na lotnisko.


Lot do Warszawy wyświetla się zgodnie z rozkładem. Jest piękna, słoneczna pogoda, wszystkie loty startują więc bez problemu.


Sfotografowałam tak z ciekawości samolot Wizza który wylądował sobie jak przyszliśmy na lotnisko. Po tym gdzie się potem potoczył, przypuszczam że to jest ten którym potem lecieliśmy.


Na płycie lotniska leniwie pasły się inne maszynki.


Szybko załadowaliśmy się, wystartowaliśmy i po niedługim czasie za okienkami zrobiło się niebiańsko ładnie :-)


Po ok godzinie wylądowaliśmy na Okęciu i pilot życzył nam miłego pobytu w Warszawie :-)


To był ostatni post na tym blogu, kończący naszą małą, dziesięciodniową podróż po Europie. Mamy w nogach sporo kilometrów a w głowach mnóstwo wrażeń. Gdyby nie blog to chyba byśmy stracili głos opowiadając Wam to wszystko, a tak zamiast kłapać jadaczkami będzie się można po prostu po ludzku razem napić :-)
Pozdrawiamy,
Kinga i Łukasz

wtorek, 4 listopada 2014

Budapeszt po raz drugi :-)

Tak jak sobie wczoraj obiecaliśmy, dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy wycieczką na zamek Buda i zwiedzaniem Muzeum Historii oraz Galerii Narodowej. Jako pierwsze odwiedziliśmy Muzeum Historii i zaczęliśmy zwiedzanie od piwnicy, gdzie znajdowały się zachowane i nie zniszczone w czasie II wojny, średniowieczne korytarze.





Tak jakby pół poziomu wyżej była sala gotycka, zza okienek której można było na kolorowo popatrzeć na Dunaj.







Niektóre pomieszczenia są wciąż poddane renowacjom.


W pozostałych pomieszczeniach nie miałam ochoty robić zdjęć bo ich widok bardzo mnie zasmucił. Przed wojną, objęty we władanie Habsburgów, zamek pysznił się wnętrzami przebijającymi swoją wspaniałością nawet powalający na kolana pałac w Wiedniu. Niestety można się tego dowiedzieć jedynie z zawieszonych na ścianach fotografii. Stacjonujący tu w swoim czasie żołnierze Wermahtu zdewastowali wnętrza, a to czego nie zniszczyli dobił pożar i bombardowania w czasie oblężenia Budapesztu pod koniec II w. św. Później w zamku zadomowiły się węgierskie władze komunistyczne, które po pierwsze zupełnie nie dbały o restaurację zniszczonych wnętrz a po drugie dostosowały zajmowane przez siebie pokoje do ówczesnej mody. To co teraz widać po wejściu do zamku to socjalistyczny, uproszczony, wypłaszczony i mdły wystrój. Spoglądając na zawieszone na ścianach przedwojenne fotografie dokumentujące przepiękne i przebogate w zdobienia baroko-rokokowe wnętrza a następnie rozglądając się po gołych ścianach, robi się po prostu przykro. Może to dziecinne podejście ale oprotestowałam to i nie robiłam żadnych zdjęć.

Po zwiedzaniu zamku mieliśmy dwa plany albo idziemy zwiedzać Operę albo wspinaczka na Cytadelę. Ponieważ nazwiedzaliśmy się przez ostatnie 9 dni do upadłego a pogoda była dziś bardzo przyjemna, wybraliśmy drugi wariant. Spacer z zamku Buda na górującą nad miastem Cytadelę zajął nam ok. 0,5 godziny.   



Z zamku schodzi się najpierw schodkami w dół, potem przez niewielki taras a potem już tylko pod górę.















Widoki z góry bardzo miłe dla oka, warto było się wspiąć. Niedługi spacer po przyjemnych alejkach i schodkach, gęsto przecinających wzgórze, na którym stoi Cytadela. 
Na samej górze, Statua Wolności.





Mocno też wiało. Wiatr fajnie grał na okalających wzgórze metalowych barierkach. Ciekawe wrażenie ;-)
Po zregenerowaniu sił na górze, schodzimy w dół, w stronę mostu Elżbiety.


A na moście busz-pasz :-)


Na samym dole schodów tajemnicze drzwi do nie wiadomo kąd ;-)


Oraz fontanna.



To nasz hotel. Fasada budynku jest aktualnie odświeżana i na rusztowaniu wisi reklama. Charakterystyczna kwestia jeśli chodzi o tutejsze reklamy, wszyscy się na nich szeroko uśmiechają. Wczoraj rano był w TV tutejszy program w stylu telezakupy i Łukasz patrzył jak zahipnotyzowany gdy aktorzy niezależnie od sytuacji, idiotycznie szeroko uśmiechali się do obiektywu :-)


Po zejściu z góry i przejściu mostu Elżbiety poszliśmy na piwko i jak wyszliśmy w poszukiwaniu kolacji, było już ciemno :-)


Przeszliśmy się na market Nagycsarnok, czyli największy bazarek w Budapeszcie i został otworzony w 1896 r. Jest to więc całkiem zabytkowy budynek i całkiem ładny w środku. Można się tam obkupić i zjeść. Sklepiki i knajpki mieszczą się na parterze oraz na antresoli.





Niestety nie zjedliśmy tam kolacji tak jak pierwotnie zamierzaliśmy, bo jak te ostatnie sieroty nie sprawdziliśmy godzin otwarcia bazarku. Gdy przyszliśmy, wydało nam się tam podejrzanie pustawo. Spojrzeliśmy na tablicę informacyjną: Pon - Pt do 18tej. Spojrzeliśmy na zegarek: 18:02. Aha.

Poszliśmy więc w miasto. Na deptaku, choć było dużo knajpek, odrzucało nas bo przy każdej stała naganiaczka lub naganiacz i nawet nie można się było ukradkiem spojrzeć na menu wystawione na zewnątrz, bo zaraz podchodzili i namawiali do wejścia. Bardzo tego nie lubimy więc poszliśmy zgubić się w bocznych uliczkach i znaleźliśmy taką fajną restauracyjkę, z naprawdę bardzo przyzwoitym jedzeniem.








Wracając do hotelu, zajrzeliśmy jeszcze na taki mały bazarek gdzie zakupiliśmy taki tutejszy przysmak. Chipsy ziemniaczane w postaci takiej spiralki z kartofelka, upieczonej na patyku. Pychotka i na tych pychotkach zakończyliśmy dzisiejszy dzień :-)