wtorek, 28 października 2014

Na śniadanie Watykan, na obiad Zatybrze.

Dziś zaczęliśmy od Schodów Hiszpańskich. Tu widok jeszcze z góry, ze szczytu schodów.



Na dole na turystów czekają zastępy dorożek.


 Widok z dołu.  Trzeba bardzo ostrożnie schodzić, bo schody są bardzo wyślizgane i mocno już pochylone w dół. Na górze, kościół św. Trójcy, aktualnie w remoncie. Był dostępny jednak w środku, byliśmy więc przez chwilę jakby we Francji, bo kościół ten i otoczenie są własnością Francji.



Po zejściu ze schodów, weszliśmy w Via dei Condotti, obsadzonej jakimiś sklepami z taniochą.





Podążając w stronę Watykanu, mijamy Mauzoleum Augusta czyli rodzinny grobowiec, który Oktawian August w 29 pne zbudował dla siebie i swojej rodziny. Wyglądał na opuszczony i zaniedbany zabytek. 


Kawałek dalej była interesująca fontanna, woda spływała po całej ścianie. Mam nadzieję, że choć trochę widać to na zdjęciu.


Przechodzimy przez Tybr mostem Cavour.


Palazzo Giustizia czyli siedziba Najw. Sądu Apelacyjnego Włoch.




Bardzo lubię te drzewa, zawsze przypominają mi wakacje w Toskanii :-)


Ostatni przystanek przed Watykanem, Castel Sant'Angelo. Kolejny przykład inkorporowania zabytków starożytnego Rzymu na kościół chrześcijański. Czterokrotnie przebudowany a pierwotnie postawiony jako grobowiec dla cesarza Hadriana.





Wreszcie wychodzimy wprost na drogę do Placu Św. Piotra - Via della Conciliazione. Bardzo dużo ludzi i sporo rodaków, ale tego się w sumie spodziewaliśmy.



Plac okala z obu stron kolumnada a w niej jedyną rzeczą jaką można sfotografować bez turystów jest sufit :-)


Stoimy w kolejce do Bazyliki św. Piotra, słuchamy rozmów rodaków i czytamy:


Kolejka bardzo długa ale też szybko idzie i po paru minutach wchodzimy do bazyliki. Już przedsionek robi wrażenie.



Całkiem sporo odwiedzających.


Wnętrze bazyliki jest tak ogromne, że trudno objąć aparatem jakiś sensowny fragment. Złoto kapie dosłownie z sufitu. Zdobienia są przebogate. Nawet jeśli ktoś nie jest pasjonatem sztuki sakralnej to musi tu docenić trud artystów włożony w stworzenie dzieł wypełniających każdy, najmniejszy fragment wnętrza bazyliki.





Stojący nad grobem św. Piotra baldachim z brązu dla zbudowania którego użyto brązu z Panteonu.


Ołtarz a pod nim tron św. Piotra. Ciężko zrobić dobre zdjęcie, gdyż nie można zbyt blisko podejść, pewne części wnętrza są zagrodzone i niedostępne dla zwiedzających. 


Wyspowiadać można się non stop i wielu odwiedzających korzystało. My nasze grzechy zachowaliśmy dla siebie. W naszym przypadku pokuta mogłaby być zbyt długa ;-)






Na zewnątrz dzielni strażnicy pilnują bram :-)



Po wyjściu z Watykanu, spacerkiem weszliśmy na wzgórze, z którego roztaczała się panorama Rzymu.


Za plecami zaś mieliśmy Fontana dell'Acqua Paola.


Zeszliśmy w dół i rozpoczęliśmy spacer po drugiej stronie Tybru. Tu już było dużo spokojniej i trochę mniej turystów. Piękny kościółek S. Maria in Trastevere. Pięknie również zdobiony w środku. Jest to jeden z najstarszych kościołów w Rzymie, jego początki to 221 rok.




Sufit to już XVI - XVII w.



Karteczki z psalmami ułożone na ławkach, za chwilę rozpocznie się msza.




To był ostatni kościółek jaki odwiedziliśmy w Rzymie. Później już do wieczora błąkaliśmy się po Zatybrzu, zaglądając w różne ciekawe zakątki.





Panorama wyspy Tiberina.



Tak to wygląda jak dwa niedorozwoje pojadą w świat....;-p


Jeszcze wyspa Tiberina i moje ulubione drzewka.



Parkujesz - ryzykujesz. Ten samochód stał pod drzewem, które bogato obrodziło w smaczne widocznie kasztany :-)


Domy z fasadą całkowicie porośniętą bluszczem to częsty widok.




Kombiak - ktoś jeździ/ł na wypasie :-)





Siedzi sobie w środku pan i struga skrzypce.


Dziś kolację znów jedliśmy na Campo de Fiori. Jednym ze specjałów kuchni Rzymskiej są kwiaty dyni. Znalazłam w menu jedną pozycję z nimi i zamówiłam. To "Tagiolini ai fiori di zucca e bottarga".


Tak naprawdę to mogli mi podać cokolwiek bo zupełnie nie wiem jak takie danie powinno wyglądać. Dogrzebałam się jednak w nim wyraźnie widocznych kwiatów dyni, tyle że w drobnych kawałkach. Zalatywało jednak rybą. Ten tajemniczy posmak wytłumaczyło mi odnalezienie znaczenia określenia "botarga". Jest to bowiem swego rodzaju delicjozum robione z solonej ryby, najczęściej cefala (inaczej łoban), czasem tuńczyka. Tuszkę cefala tudzież łobana masuje się aby pozbyć się z niej powietrza, następnie suszy i zasala na kilka tygodni. Otrzymuje się twardy i suchy kwałek ryby. No i to niby jest przysmak ;-) W sumie makaron mi smakował, ale tego wieczoru wszystko by mi smakowało, bo usiedliśmy do kolacji głodni i zmęczeni całodziennym łażeniem. Kelner jednak po półgodzinie od przyjęcia zamówienia przyszedł i zapytał jeszcze raz co zamówiliśmy, bo on już nie pamięta, bo ma problem z komputerem. Chyba z głową... ale nie powiedziałam tego na głos. Czekaliśmy drugie pół godziny bo w między czasie zaczął się spory ruch. Więc łącznie godzinę czekania na michę...ech, powiem tylko tyle: włosi!


Po tak intensywnym dniu, jedną z największych przyjemności jest zrzucenie obuwia, rozmasowanie stóp i gorący prysznic :-)
Teraz wzmacniający sen a jutro już Wiedeń!

1 komentarz:

  1. A to nie wiedziałam, że kościół Św. Trójcy jest własnością Francji. Byłam tam w tym samym terminie :)

    OdpowiedzUsuń